Czas między spotkaniem lutowym a marcowym w Ośrodku Misyjnym
był pięknym czasem. Radość w sercu, szeroki uśmiech na twarzy. Czas lepszy i szczęśliwszy
niż 3 tygodnie spędzone nad morzem.
W lutym podjęłam ostateczną decyzje, jadę na misję. Żyłam
sobie w błogiej świadomości, że Pan Bóg i Maryja są ze mną. Na świecie istnieje
tylko dobro. Nikt ani nic nie jest w stanie zburzyć tej wizji.
5 kwietnia na adoracji Najświętszego Sakramentu w Misyjnej
kaplicy, nie byłam w stanie wyrazić nic prócz radości. Smutek, niepokój, obawy
wróciły beze mnie do domu, w okolice
Białegostoku. W Warszawie zostałam Ja klęcząca przed Panem Bogiem i wielkie jak ziarna
grochu łzy szczęścia.
-Jadę na misję!! Dostałam największy dar. Największe Błogosławieństwo. Jadę na misje z
i dla Pana Boga!
Niesamowite!!!
Niewiarygodne!!
To było Cudowne spotkanie. W domu, gdzie jest 60 podobnie myślących
wolontariuszy. Jesteśmy dla siebie tacy sami. Czuję się bezpiecznie.
W niedzielę wróciłam do domu. U progu powitały mnie w doborowym składzie: od lewej – Złość, obok niej- Nienawiść, w
środku- 10cioracza Wątpliwość, a z prawej Smutek z bratem Niepokojem.
Telefony się nie urywają. Dzwonią moje słabości i
kompleksy. W głowie słyszę okropny jak dźwięk gryzionego styropianu odgłos wydawany przez ważący 3 tony stalowy
dzwon, który buja się z lewej do prawej jak leniwiec w lipcowe popołudnie.
Dopadła mnie samotność, której bałam się jak afrykańskich
wielkich pająków z czarnymi brzuchami i długimi owłosionymi nóżkami. Selekcja przyjaciół,
która miała się dokonać za 7 miesięcy, już minęła.
Saldo – ujemne.
Saldo – ujemne.
Od świtu do zmierzchu atakujące mnie pytania:
- Po co tam jedziesz?
To nawet nie jest twoje marzenie?
- Języka nie znasz! Nie otworzysz się na tyle by mówić.
- Pieniędzy na bilet też nie uzbierasz!
Walczę z tym bez broni. W ciszy i pokorze.
Wykonuję nieśmiałe telefony szukając darczyńców. Z każdą
umówioną wizytą czuję się lepiej. Przełamuje swój lęk, swoją nieumiejętność proszenia.
Zostałam z 3 tonami sama na placu boju. Stałam się zielonym Kosmitą z nieistniejącej planety, która
pewnie urwała się z bożonarodzeniowej choinki.
Złość, która nie odstępowała mnie nawet na krok. Smutek,
który pokrył silnym klejem mój uśmiech. Niepokój, który przyprawiał mnie o
drżenie rąk.
Różaniec, koronka, Msza Święta, Komunia, wieczorna modlitwa
i Pismo Święte. Z 3 ton ubywa kilograma.
Na 3 dni rekolekcji , zapamiętałam tylko jedno słowo –
CIERPLIWOŚĆ.
Podczas wieczornej modlitwy brewiarzem, otrzymałam
Boże antidotum na bezradność:
„Wszyscy wobec siebie wzajemnie przyobleczecie się w pokorę,
Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje. Upokórzcie się więc
pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili. Wszystkie troski
wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was.”
Mów do mnie Panie, chcę
słyszeć Cię,
przyjąć od Ciebie, co masz dla mnie.
Nie chcę się chować lecz w Tobie skryć .
w cieniu Twym Panie chce iść!!
Przed Tobą dziś mogę stać dzięki łasce
nie dzięki mnie samej.
przyjąć od Ciebie, co masz dla mnie.
Nie chcę się chować lecz w Tobie skryć .
w cieniu Twym Panie chce iść!!
Przed Tobą dziś mogę stać dzięki łasce
nie dzięki mnie samej.
CIERPLIWOŚĆ to Cecha jaką rzadko się spotyka.. A jednak doczekałaś się :)
OdpowiedzUsuńCIERPLIWOŚĆ to Cecha jaką rzadko się spotyka.. A jednak doczekałaś się :)
OdpowiedzUsuń