sobota, 8 sierpnia 2015

Nawigacja ustawiona na MIŁOŚĆ



Boska nawigacja wywiodła mnie na bezdroża pustyni.

„uwiodłeś mnie Panie miłością swą, a ja dałem się uwieść.”

Wyjeżdżam z poczuciem spełnienia. Z poczuciem bycia kochaną. Czuję się jak oczko w głowie Tatusia. Jak najukochańsza córka Pana Boga. Dostałam więcej niż prosiłam. Zostałam rozpieszczona Jego łaską. 

Na misji niczego mi nie zabrakło. Dostałam osoby, które zapewniły potrzebę bezpieczeństwa. Misyjnego Tatę, który zabierał na wycieczki i łagodził trudności. Ojca, który cierpliwie odpowiadał na pytania dlaczego czarne nie jest białe.

Misyjna Babcia, która zaskakiwała życiową mądrością. Wystarczyło, że spojrzała a wiedziała o co chodzi. 

Na pustyni odnalazłam siebie. Przyznałam się do słabości.  Oczyszczałam życiowe pragnienia. Każdy dzień zamieniał się w kolejny stopień, po kolorowej tęczy nadziei. 

Pan Bóg wlał pokój w serce. Nauczył cierpliwości. Przedstawił pokorę. 

Najpiękniejszy rok. Pełen egzotycznych owoców tych widzialnych i nie widocznych dla oczu. 

Czuję się jak jabłoń rozkwitająca wiosną. Misyjne pączki, które zamieniają się w dojrzałe kwiaty. Ich woń pobudza zmysły. Ich blask przyciąga  spojrzenia. Nasiona owoców, kiełkują i wydają kolejne owoce.

Z perspektywy bezradnego serca



Ostatnią niedzielę w Zambii spędzam na 4godzinnej mszy w Lusace. 

Celebant głosi homilię o braku chleba powszedniego. Chleba, który nasyci pusty żołądek, ale również „chleba”, którym są nasze potrzeby. Szczególnie podkreśla brak chleba posmarowanego miłością. Największa potrzeba, każdego z nas. Kochać i być kochanym, bezinteresownie. 

Od początku mszy moją uwagę przykuła 3 letnia dziewczynka w czerwonym sweterku. Przyszła z babcią  w niebieskiej chitenge  „Christian organisation”, tzn, ze należy do kościelnej wspólnoty. 

Mała dziewczynka szybko się nudzi siedzeniem w miejscu. Zaczęła maszerować, bawić się papierkami po starych lizakach. Nie przeszkadza  nikomu. Typowe zachowanie przeciętnego dziecka w wieku przedszkolnym.

Dziewczynka niejednokrotnie podbiega do babci usiłując się wtulić, usiąść na kolanach. W odpowiedzi zostaje gwałtownie odepchnięta, aż do spotkania twarzyczką z suchym piachem. Zaczyna płakać. Babcia nerwowo ociera jej maleńką twarz, zachowując dystans na odległość połowy ramienia.

Gdy niebieska spódniczka wzbogaciła się w ozdoby z suchej trawy, Babci zagotowała się złość. Pociągnęła wnuczkę za ręka. Złapała najbliższy kijek (w wiadomym celu) …..
Mała wyszarpnęła się i uciekła usiąść pod drzewem. 

Kolejne podejście, znak pokoju. Tym razem z uśmiechem czerwony sweterek biegnie do babci i podaje dłoń. „Pokuj z Tobą Babciu”, zamienia się w niepokój. Po raz kolejny duża spracowana czarna dłoń, odpycha czarną rączkę. Kolejny potok łez.

Żebrzące o przytulenie i zainteresowanie dziecko, rozwścieczyło babcię. Tym razem moc z małego ciałka nie pomogła w ucieczce. Drewniana gałązka z pobliskiej papai, wierzgająca dziewczynka i opanowana babcia znikają za murem. Głośny krzyk, przeszywał moje serce. Czy mogę zainterweniować? Czy mogę coś zrobić, aby przerwać te drastyczne, codzienne metody wychowawcze?!?!

Usatysfakcjonowana babcia wyszła na końcowe błogosławieństwo. Wyszłam jej nie przeciw. Na spokojnie zapytałam: w imię kogo, przetrzepała swoje dziecko jak dywan przed świętami? Gdzie jest miejsce dla Pana Boga w jej sercu? Czy to jest poprawne zachowanie podczas mszy? Wyśmiała mnie. Nie wiem na ile zrozumiała angielski. Zostaje mi tylko ufać, że Pan Bóg przemieni jej kamienne serce.


Tak właśnie wygląda codzienna metoda wychowawcza. Uderzająca dawka miłości. Bezradność dorosłych i czyste nieświadome krzywdy dziecko. Kto z nich bardziej potrzebuje miłości?

piątek, 7 sierpnia 2015

Wycieczka teoretyczna. Wyruszamy z kościoła.



Na niedzielnych mszach pierwsze ławki w lewej nawie  należą do dzieci. Grzecznie siedzą, czasami tylko ruszając nogami. Zdarzy się, że 4 letni łobuz przyśnie na ramieniu kolegi. Cisza i harmonia w dalszym ciągu jest zachowana. Nad nimi czuwa matron- stróż ciszy i porządku. Dzieci mają milczeć i nie przeszkadzać dorosłym, tak jak w życiu codziennym.

Podczas wieczornych modlitw w kościele, np. nowenna do Ks Bosko, patronem dzieci jestem ja z Kasią. Dla nas najlepszą dziecięcą modlitwą jest „ po prostu bądź”. To dla nich czas na czytanie Pisma Świętego do góry nogami. Oglądanie obrazków Świętych. Krzyżyk od różańca staje się „samochodem”, który mknie po nierównościach ramienia. Przytulają się. Liczą palce z każdej dłoni. Sprawdzają stan miękkości skóry. Porównują połączenia między paliczkami. Machają nogami. Wiercą się jak śrubki pod wpływem śrubokręta. Śpiewają z tłumem zambijskie piosenki. 

Dla porównania, dorosła młodzież, świadoma swojej obecności. Różaniec na szyi, biała koszula, spódniczka za kolano, wypolerowane pantofelki. Jednak nie wszyscy. Niektórzy cierpią na uzależnienie od muzyki. Słuchawki w uszach podczas mszy to nie rzadkość. Kazanie to świetny moment na smsowe czatowanie z przyjaciółmi. Brak klimatyzacji sprzyja drzemce. Nikt z tłumu nie wyśle im pstryczka w ucho. Nie zwróci uwagi, bo są  już „dorośli”.  

"Wychowanie jest sprawą serca” twierdził ks. Bosko.  Problem pojawia się, gdy starsze pokolenie nie zostało nauczone miłości. Wychowanie z miłością owocuje. Rodzi pragnienie przekazania tego co najlepsze. Wychowanie groźbą przynosi odwrotny efekt do tego oczekiwanego. 

Z obserwacji i opowieści misjonarzy widać, że wychowanie to dyscyplina. Dzieciom i młodym ludziom z Zambii  stawia się jedynie wymagania. Rozkazy. Nieposłuszeństwo grozi biciem. Biciem bez wyjaśnienia. Wychowanie strachem, które śmiem nazwać wychowaniem bez wychowania. Od pokoleń jest stosowana ta sama metoda, która zamyka się w błędne koło. Nie można wychowywać drugiego człowieka, nie dając mu przykładu, nie można wymagać od innych, jeśli nie wymaga się najpierw od siebie i nie żyje według tego, co głosi. Dotyczy to wszystkich. 

Dopiero po roku jestem w stanie zrozumieć jak ciężka jest praca misjonarzy z młodzieżą. Wyplewić chwasty pokoleń. Zasiać miłość i wydobyć ich prawdziwą wartość. Nauczyć szacunku do siebie samych. Uświadomić, że popełnione błędy uczą i nie rujnują życia. Pomóc w rozmnażaniu talentów. Zainteresować ich, by zamiast głośnej muzyki wsłuchali się Słowo Boże. 

Podstawą domu jest silny fundament. Podstawą wychowania są trwałe wartości. Wychowanie na piaszczystym gruncie legnie w gruzach. Ta teoria jest łatwa do przedstawienia, trudna do wcielenia. POTRZEBNA JEST LEKCJA MIŁOŚCI! 


„Ja jestem  dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają(…) Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody. I te muszę przyprowadzić, i będą słuchać głosu mego i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz.”

J 10, 14-17

czwartek, 6 sierpnia 2015

Kot morderca

                W  życiu widziałam wiele rzeczy, które mogą zaskoczyć katolika.
Różaniec w buszu. Moment kontemplacji. Błoga cisza. Śpiew różnobarwnych ptaków, które tak jak ja, wylegują się na trawie. Gorące powietrze wisi w powietrzu, buchając ciepłem.
Potajemnie zza drzewa, jak wąż, pojawił się czarny kot. Odczekał chwilę, aby uciszyć ususzoną trawę. Rzucił się jak tygrys na ptasią rodzinę.
                W minutę rozprawił ptaszynę. Nie zostawił nawet piórka. Oblizał wąsy. Pozbył się śladów zbrodni. Obmył łapki. Podejrzliwie przymrużył ślepia i udał się na poobiednią siestę.
Bez skrupułów kot morderca zaburzył czas modlitwy. Pozbawił przyjaciół przyjaciela.

Nikt nie widział. Życie w buszu toczy się dalej.