środa, 23 kwietnia 2014

Anioł Miłości



Ten weekend spędzam z moim Aniołem. Mój Anioł nic nie mówi, nie chodzi. Porusza tylko prawą ręką i prawą nogą. Ma siwe włosy splecione w warkocz. Ubrany w białą koszulkę. Leży pod żółtą pościelą z wielkim kwiatkiem na środku.

Ten Anioł to moja Babcia.

Babcia, która jeszcze 10 lat temu miała tysiące spraw na głowie. Mieszkała na wsi, gdzie był jej dom. Gdzie wychowała swoje dzieci i miała cały dobytek. Dom, zwierzęta, ciągniki oraz 5 hektarów ziemi. Bardzo dużo pracowała. Na wsi była Kimś. Była jedną z bogatszych Gospodyń. Codziennie pięknie ubrana w kolorowe sukienki z jedwabiu. Włosy starannie uczesane w kok. Nie malowała się.

Z opowiadań mamy wiem, że wstawała o 4 rano, aby ugotować obiad dla 7osobowej rodziny. O 6 zajmowała się zwierzętami. Od 10 pracowała na polu. Po południu miała czas, aby pójść w odwiedziny do sąsiadek. W drodze robiła na drutach, żółte skarpety, czerwone lub zielone swetry. Każdą minutę dobrze spożytkowała. Kiedy słońce zachodziło Ona kładła się spać, aby o świcie powrócić do swoich obowiązków. 

Zapracowana Babcia nie miała czasu dla dzieci i wnuków. Pamiętam, jak ciągle mówiła o pracy na polu, o obowiązkach. Nie pytała co w szkole. Nie wiedziała co lubię. W zamian za to ja nie lubiłam do niej jeździć. 

Od 5 lat Babcia mieszka z nami na 38 m2. Od 2 lat jest zależna tylko od nas. Miała udar. Ten czas jest pięknym czasem. Babcia każdego dnia uczy nas miłości, cierpliwości i porozumienia.

Gdy wychodzę z domu, Babcia jeszcze śpi. Ma powieki zamknięte jak mały aniołek. Ma bardzo spokojną twarz. Gdy wracam przygląda mi się uważnie i wodzi wzrokiem. Ma uśmiechnięty wyraz twarzy. Wieczorem czeka aż posadzimy ją na wózek i po kolacji drzemie przed telewizorem. 

Kocham Ją ponad życie. Uwielbiam się do Niej przytulać. Nie musi nic mówić, ja mówię do niej. Opowiadam, zadaję pytania, proszę o radę. Jej oczy mówią wszystko.

Moja Babcia jest najpiękniejsza. 
Jest moim Aniołem, który każdego dnia uczy mnie miłości.

piątek, 11 kwietnia 2014

Niechciana rodzina



Czas między spotkaniem lutowym a marcowym w Ośrodku Misyjnym był pięknym czasem. Radość w sercu, szeroki uśmiech na twarzy. Czas lepszy i szczęśliwszy niż 3 tygodnie spędzone nad morzem.

W lutym podjęłam ostateczną decyzje, jadę na misję. Żyłam sobie w błogiej świadomości, że Pan Bóg i Maryja są ze mną. Na świecie istnieje tylko dobro. Nikt ani nic nie jest w stanie zburzyć tej wizji.

5 kwietnia na adoracji Najświętszego Sakramentu w Misyjnej kaplicy, nie byłam w stanie wyrazić nic prócz radości. Smutek, niepokój, obawy wróciły beze mnie do domu, w okolice Białegostoku. W Warszawie zostałam Ja klęcząca przed Panem Bogiem i wielkie jak ziarna grochu łzy szczęścia.

-Jadę na misję!! Dostałam największy dar. Największe Błogosławieństwo. Jadę na misje z i dla Pana Boga!

 Niesamowite!!! Niewiarygodne!!

To było Cudowne spotkanie. W domu, gdzie jest 60 podobnie myślących wolontariuszy. Jesteśmy dla siebie tacy sami. Czuję się bezpiecznie.

W niedzielę wróciłam do domu. U progu powitały mnie w  doborowym składzie: od lewej – Złość, obok niej- Nienawiść, w środku- 10cioracza Wątpliwość, a z prawej Smutek z bratem Niepokojem.

Telefony się nie urywają. Dzwonią moje słabości i kompleksy. W głowie słyszę okropny jak dźwięk gryzionego styropianu  odgłos wydawany przez ważący 3 tony stalowy dzwon, który buja się z lewej do prawej jak leniwiec w lipcowe popołudnie.

Dopadła mnie samotność, której bałam się jak afrykańskich wielkich pająków z czarnymi brzuchami i długimi owłosionymi nóżkami. Selekcja przyjaciół, która miała się dokonać za 7 miesięcy, już minęła.
Saldo – ujemne.

Od świtu do zmierzchu atakujące mnie pytania:
 - Po co tam jedziesz? To nawet nie jest twoje marzenie?
- Języka nie znasz! Nie otworzysz się na tyle by mówić.
- Pieniędzy na bilet też nie uzbierasz!

Walczę z tym bez broni. W ciszy i pokorze.

Wykonuję nieśmiałe telefony szukając darczyńców. Z każdą umówioną wizytą czuję się lepiej. Przełamuje swój lęk, swoją nieumiejętność proszenia.

Zostałam z 3 tonami sama na placu boju. Stałam się zielonym Kosmitą z nieistniejącej planety, która pewnie urwała się z bożonarodzeniowej choinki.

Złość, która nie odstępowała mnie nawet na krok. Smutek, który pokrył silnym klejem mój uśmiech. Niepokój, który przyprawiał mnie o drżenie rąk.

Różaniec, koronka, Msza Święta, Komunia, wieczorna modlitwa i Pismo Święte. Z 3 ton ubywa kilograma.

Na 3 dni rekolekcji , zapamiętałam tylko jedno słowo – CIERPLIWOŚĆ.

Podczas wieczornej modlitwy brewiarzem, otrzymałam Boże antidotum na bezradność:

„Wszyscy wobec siebie wzajemnie przyobleczecie się w pokorę, Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje. Upokórzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili. Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was.”

Mów do mnie Panie, chcę słyszeć Cię,
przyjąć od Ciebie, co masz dla mnie.
Nie chcę się chować lecz w Tobie skryć .
w cieniu Twym Panie chce iść!!

Przed Tobą dziś mogę stać  dzięki łasce
nie dzięki mnie samej.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Pokrętnie do Miłości

Czy ktoś mówił, że przygotowanie do misji KATOLICKIEJ jest proste i przyjemne? Że niby każdy głaszcze po głowie i gratuluje: „ jak super, że jedziesz!”, „ szczytny cel”. Nic bardziej mylnego!

Przygotowuje się do wyjazdu już 2 rok.
Pierwszy rok był jedną wielką walką duchową – nawrócenie. 

Drugi…

W październiku 2013 roku podjęłam decyzję, że się zapiszę na wyjazd długoterminowy. Nawet nie przemyślałam tego do końca lecz to był ostatni moment aby się zapisać. Pomyślałam „zrezygnować zawsze mogę”. 

Wróciłam do domu. Musiałam powiedzieć o tym chłopakowi i rodzinie. Szału nie było. Usłyszałam tylko „jeszcze zrezygnujesz”. I cisza. 

Przyszedł grudzień, faktycznie jechałam do Ośrodka Misyjnego z myślą, że teraz to już się wycofuje. Nie mam kasy, nauka angielskiego idzie tak, jakbym drzewo rąbała plastikowym nożykiem. Jak ja sobie przez rok poradzę z tęsknotą, skoro po tygodniu zwalniam do tempa ślimaka sparaliżowana brakiem Pana R****. Może czas rodzinę założyć? Może faktycznie tu też mogę pomagać i nie muszę lecieć do czarnej malarycznej Afryki.

Przekroczyłam próg Naszego Domu Salezjańskiego w grudniu i jakbym bryłkę złota znalazła! Od razu pojawił się uśmiech na twarzy, pokój w sercu i myśl „NIE REZYGNUJĘ!" 

Pan Bóg umacniał mnie w decyzji, mówił do mnie.

Kiedy szłam z wielką złością na kolejne spotkanie, w styczniu, na ul. Korowodu 20, modliłam się o ciche i spokojne 2 dni. Tylko 2 dni kiedy mogłabym odpocząć i się zregenerować.  Otrzymałam 2 psychicznie męczące dni, których owoce widzę do dziś. 


31 dni od ostatniego spotkania trwało jak pół roku. Każdy dzień wydłużał się do 72 godzin, a sekundy w zegarku nie przeskakiwały.
Szłam znowu z tym samym pytaniem w sercu. Po raz 10 zadałam je Panu Bogu w cichej somowej kaplicy. On w ciągu 20 minut dał mi 2 odpowiedzi. Kolejne 2 odpowiedzi spośród tych 17. Ciągle tak samo. Znowu wielki bunt z mojej strony „ dlaczego!?” „nie rozumiem!!”  „to po co to było?!?”. 

Zamiast złotego  pierścionka z diamencikiem, spokojnego życia w Polsce wybrałam niewidzialną z pozoru Miłość Bożą. Powiedziałam TAK Panu Bogu. Zaręczyłam się z Nim, ale pierścionek musiałam kupić sobie sama. Nie drogi, jedyne 13 zł w Sklepie z Dewocjonaliami, w dodatku jest srebrny.  Diamentów w nim nie ma lecz krzyżyk i 10 małych koraliczków. 

„Tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Jezu, byś został tylko TY. Byś został tylko Ty… ”

Złamał mnie. Poddałam się i On mnie udoskonalił. Umocnił.
Zgodziłam się, przyjąć największy Prezent, zapakowany w barwne historie każdego dnia, z doklejonymi Aniołami, każdy z nich z dobrym słowem – wskazówką jak dalej iść.