Peter na mszę przychodzi wcześniej. Gdy zbliżamy się do
Kościoła, On wyciąga rękę na powitanie i czeka aż mu powiemy „dzień dobry”.
Każdego dnia pyta się o swoje imię. Następnie zgaduje nasze. Sylwia? Raczej
nigdy się nie myli.
Wchodzi do Kościoła i prawą ręką wymacuję betonowy pojemnik z
wodą święcona. Obiera kierunek ściany i siada na pierwszej ławce. Gdy Anioły mu
powiedzą „start” On zaczyna śpiewać. W drzwiach ukazuje się ksiądz z 5
ministrantami.
Moment uwielbienia w każdą środę jest jego numerem
popisowym. Śpiewa Panu Bogu. Tańczy przed Jezusem. Tańczą Jego sterczące
biodra. Wymachuje, chudymi jak patyki wiosną, nogami. Paliczki
u rąk skaczą, jakby miały zaraz odlecieć.
Mięśnie twarzy naprężają się niczym lina linoskoczka. Zamyka
oczy chociaż nic nie widzi. Unosi brodę i z całą siłą wyrzuca kolejne wersy
piosenki.
I podskok z rękami uniesionymi do góry. Półprzysiad, który zamienia
się w ruchy z salsy.
Lubię patrzeć na Niego. Robi to z taką radością i wdzięcznością.
On naprawdę UWIELBIA PANA BOGA!
Aby kochać nie trzeba widzieć. Najpiękniejsze jest
niewidoczne dla oczu.