piątek, 11 kwietnia 2014

Niechciana rodzina



Czas między spotkaniem lutowym a marcowym w Ośrodku Misyjnym był pięknym czasem. Radość w sercu, szeroki uśmiech na twarzy. Czas lepszy i szczęśliwszy niż 3 tygodnie spędzone nad morzem.

W lutym podjęłam ostateczną decyzje, jadę na misję. Żyłam sobie w błogiej świadomości, że Pan Bóg i Maryja są ze mną. Na świecie istnieje tylko dobro. Nikt ani nic nie jest w stanie zburzyć tej wizji.

5 kwietnia na adoracji Najświętszego Sakramentu w Misyjnej kaplicy, nie byłam w stanie wyrazić nic prócz radości. Smutek, niepokój, obawy wróciły beze mnie do domu, w okolice Białegostoku. W Warszawie zostałam Ja klęcząca przed Panem Bogiem i wielkie jak ziarna grochu łzy szczęścia.

-Jadę na misję!! Dostałam największy dar. Największe Błogosławieństwo. Jadę na misje z i dla Pana Boga!

 Niesamowite!!! Niewiarygodne!!

To było Cudowne spotkanie. W domu, gdzie jest 60 podobnie myślących wolontariuszy. Jesteśmy dla siebie tacy sami. Czuję się bezpiecznie.

W niedzielę wróciłam do domu. U progu powitały mnie w  doborowym składzie: od lewej – Złość, obok niej- Nienawiść, w środku- 10cioracza Wątpliwość, a z prawej Smutek z bratem Niepokojem.

Telefony się nie urywają. Dzwonią moje słabości i kompleksy. W głowie słyszę okropny jak dźwięk gryzionego styropianu  odgłos wydawany przez ważący 3 tony stalowy dzwon, który buja się z lewej do prawej jak leniwiec w lipcowe popołudnie.

Dopadła mnie samotność, której bałam się jak afrykańskich wielkich pająków z czarnymi brzuchami i długimi owłosionymi nóżkami. Selekcja przyjaciół, która miała się dokonać za 7 miesięcy, już minęła.
Saldo – ujemne.

Od świtu do zmierzchu atakujące mnie pytania:
 - Po co tam jedziesz? To nawet nie jest twoje marzenie?
- Języka nie znasz! Nie otworzysz się na tyle by mówić.
- Pieniędzy na bilet też nie uzbierasz!

Walczę z tym bez broni. W ciszy i pokorze.

Wykonuję nieśmiałe telefony szukając darczyńców. Z każdą umówioną wizytą czuję się lepiej. Przełamuje swój lęk, swoją nieumiejętność proszenia.

Zostałam z 3 tonami sama na placu boju. Stałam się zielonym Kosmitą z nieistniejącej planety, która pewnie urwała się z bożonarodzeniowej choinki.

Złość, która nie odstępowała mnie nawet na krok. Smutek, który pokrył silnym klejem mój uśmiech. Niepokój, który przyprawiał mnie o drżenie rąk.

Różaniec, koronka, Msza Święta, Komunia, wieczorna modlitwa i Pismo Święte. Z 3 ton ubywa kilograma.

Na 3 dni rekolekcji , zapamiętałam tylko jedno słowo – CIERPLIWOŚĆ.

Podczas wieczornej modlitwy brewiarzem, otrzymałam Boże antidotum na bezradność:

„Wszyscy wobec siebie wzajemnie przyobleczecie się w pokorę, Bóg bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje. Upokórzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was wywyższył w stosownej chwili. Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was.”

Mów do mnie Panie, chcę słyszeć Cię,
przyjąć od Ciebie, co masz dla mnie.
Nie chcę się chować lecz w Tobie skryć .
w cieniu Twym Panie chce iść!!

Przed Tobą dziś mogę stać  dzięki łasce
nie dzięki mnie samej.

2 komentarze:

  1. CIERPLIWOŚĆ to Cecha jaką rzadko się spotyka.. A jednak doczekałaś się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. CIERPLIWOŚĆ to Cecha jaką rzadko się spotyka.. A jednak doczekałaś się :)

    OdpowiedzUsuń