niedziela, 30 listopada 2014

Ciasta nie będzie!



„Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących.
Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie».”
Mr 13, 35-37
Pierwsza niedziela adwentu. Wyczekiwałam tego momentu, jak dziecko bożonarodzeniowej gwiazdki na niebie. Nadszedł czas rekolekcji. Czas oczyszczenia i przygotowania Serca na przyjście Jezusa. 

Czas misji każdego dnia uczy mnie budowania relacji z Panem Bogiem. Ofiarowania Mu każdego dnia. Momentu przebudzenia. Każdego spotkania. Każdej czynności, zabawy z dziećmi, szkolnych potyczek, pielenia w ogródku. Czasu odpoczynku. Na każdym kroku ON! Mimo to ciągle mi mało. Domagam się więcej, jak dzieci w Mansa Univeristy kukurydzianego napoju. Za dużo jeszcze chcę zdziałać sama. Pogrążam się w swoich słabościach, w bezradności.  

Chcę jeszcze więcej Jezusa!! Pragnę Jego oczyszczenia. Uzdrowienia mojej duszy. Moich ran z przeszłości. Właśnie teraz chcę się zmierzyć z tym od czego uciekałam latami. Chcę się nauczyć dostrzegać Go w każdej osobie. W tych najtrudniejszych relacjach.

Misyjny adwent to nie szał zakupów. To nie wielkie porządki w mieszkaniu i krzątanina w kuchni. Nie planuję pieczenia 10 ciast i 12 potraw. Nie ruszają mnie świąteczne piosenki w shopricie (markecie przypominającym Tesco) i ozdoby świąteczne.

Bo mam pragnienie oczekiwania. Planuję przygotować żłóbek dla Dzieciątka w moim sercu.          Punkt  1 na świątecznej liście: posprzątać serce. Zrobić rachunek sumienia. Przygotować grzechy i słabości do oddania Jezusowi. Napisał mi w świątecznej kartce, że chcę je przyjąć. Mówi, że weźmie wszystko, te najgorsze i najcięższe również. Mogę oddać Mu śmieci kolekcjonowane przez 22 lat, dlaczego nie?

Na początek prywatna audiencja u samego Pana Boga. Msza Święta w pustym kościele. Prawdopodobnie wierni wystraszyli się porannego deszczu. Ksiądz Antonio sprawował mszę dla 20 osób. W tle słychać ciszę i puste ławki. Mrok i blask świec. Fiolet na ołtarzu. Pora zacząć słuchać, nie tylko mówić i stawiać warunki. Pospolite kościelne targowisko z Jezusem przenieśmy na zewnątrz.

Punkt 2: moje prywatne rekolekcje. Po długim oczekiwaniu na właściwy moment, moja duszy krzyczy, że to już czas. Z uśmiechem na twarzy i lekkim, jak piórko strachem przed kolejną rewolucją, zaczynam Nowennę Pompejańską.

„więcej Ciebie, więcej Ciebie, Jezu przyjdź… z nową mocą przyjdź”

Drogi Chrześcijaninie. Zaoszczędź w tym roku! Nie kupuj zbędnych rzeczy. Oddaj to, co nosisz w sobie, a to co potrzebę na święta otrzymasz za darmo. Ten darmowy prezent posłuży Ci już na całe życie. Jedyny warunek, musisz  go pielęgnować, jak żywą choinkę w świąteczny czas. Niech życiodajnej wody nie zabraknie. 

piątek, 28 listopada 2014

Mrowisko



Otwieram małą bramkę przez, która wychodzę do oratorium. Wychodzę pierwsza. Ze smutkiem patrzę, że pod kościołem nie ma nikogo. Czy znowu puszczają film w hallu?- pytam Kasię.

Po chwili, czarne mrowisko ruszyło w naszą stronę. Wybiegają z różnych stron. Ze wszystkich zakamarków. Przeskakują betonowy mur. Biegną  rozpędzone jak wyścigówki. Te najmniejsze  trzymają jedną ręką spadające spodnie. Kto pierwszy. Z ich ust wychodzi radosny okrzyk” Kasia! Sylvia!” 

Nie zauważyłam kiedy, a wokół mnie stoi gromadka czarnych mrówek. Oblazły mnie. 2 ręce to nie problem. Trzymać je może 10cioro dzieci. Ich dłonie są na moim brzuchu, ramionach, wypalonych słońcem włosach. Auć!! Ktoś zajął miejsce na mojej stopie.

Dochodzimy do placu głównego. Kasia kładzie worek z zabawkami. Mrówki rzuciły się na łup. Widać tylko wystające kolorowe, porwane spodenki. Z zabawką wychodzi się na kucaka. Pod nogami kolegi lub pod spódnicą koleżanki. Oby jak najszybciej. Zanim ktoś przechwyci te 3 puzzle, które trzymasz w ręku. O deskorolce, zapomnij. Najstarsi chłopcy zjeżdżają już z piaszczystej górki.  3 piłki powędrowały na kamieniste boisko. 



 Mija minuta i na placu boju zostaje tylko pusty worek i zaskoczone spojrzenie na Kasię. Czy to się wydarzyło naprawdę? 

Oratorium rozpoczęte. Mrowisko wróciło do dziecięcej pracy. Ja pracuję z nimi. Układam puzzle, gram w warcaby. Uczę dwutaktu we wstępie do koszykówki. Udaję łaskotkowego potwora i uganiam się za najmłodszymi.

" Być radosnym, dobrze czynić i wróblom pozwolić ćwierkać – to najlepsza filozofia."
Ks Bosko 


piątek, 14 listopada 2014

Ta miłość ma ADHD



Wysoka i bardzo szczupła. Najczęściej w czarnej bluzce ze zbyt wielkim dekoltem, który odsłania jej małe piersi. 14 letnia dziewczyna, która każdego dnia swojej obecności w szkole garażowej doprowadza mnie do szału. Nazwałabym ją polskim dzieckiem z ADHD. 

Ona nie musi się dopasowywać do naszego planu dnia. Gdy piszemy, ona leży na ławce. Gdy śpiewamy ona je zielone mango i rzuca skórkę na podłogę. Gdy produkuję, po angielsku,  objaśnienie zasad dodawania , ona chodzi po klasie. Wszystko odwrotnie. Nawet nie udaje, że mnie słucha. 

Wystarcz chwila dodatkowej słabości. Zwiększona tęsknota za domem połączona z gromadą hałaśliwych afrykańskich dzieci na czele z Lovness i Carol. Pękam. Zaczęłam krzyczeć. Wiem, że to nie pomoże, ale nie mogę się uspokoić. Nawet w 10% nie przypomina to polskiej szkoły podstawowej. 

Wracam sfrustrowana do domu. Porażka. Co ma w sobie Ta dziewczyna, że wyprowadza mnie z równowagi? Dlaczego znowu europejskie myślenie wygrało? Afryka to nie Europa! Kiedy to zrozumiem. A Ty Jezu? Dlaczego mi nie pomogłeś? 

Po walce z sama sobą, ofiarowuję poranną Mszę Świętą za Lavness. Jestem za słaba. Niech Sprawca moich misji się tym zajmie! On to wymyślił. 
 
Iii… 

Na powitanie przytulam ją. Ona uśmiecha się do mnie łagodnie jak owieczka. Po raz pierwszy ujrzałam jej radosne oczy. Gdy zaczęła chodzić na matematyce, kucam przy niej i razem rozwiązujemy zadanie.  Ona potrafi usiedzieć w ławce! Potrafi słuchać! Jestem z niej dumna. Chwalę ją na koniec dnia przed dziećmi.
Po zajęciach Frida- jej siostra, przyszła się upewnić,  „ Lovness is good today?” TAK!!

 Jestem szczęśliwa.

Codziennie, gdy widzę jej nieśmiały uśmiech idący w moją stronę na przywitanie, moje serce się raduję. Nieznośna dziewczyna stała się lekarstwem na gorszy dzień. 

Zmiana o 180o czy po prostu Cud? 

„Jezu, Ty się tym zajmij”.. ;)

niedziela, 2 listopada 2014

wszyscy Święci



Wszyscy świeci balują w niebie, w Mansie złoty unosi się kurz!

Z polską wspólnotą, lufubiańskich busz’womenek wspominamy Polskę. Żółte chryzantemy, lampiony świecące nocą, jak gwiazdy na niebie. Zimowe kurtki i rękawiczki. 

Tymczasem w Mansie…

Na stole gości chlebek pieczony przez Kasię, naleśniki z kasawą przyrządzone przez Kamilę. Klaudia serwuje ciasto z mango oraz omlety z bakłażanem z pikantnym sosem pomidorowym z naszego ogródka. Moja specjalność- polsko niepolska sałatka grecka z fetą! Feta oczywiście kupiona w promocji za 5 kłacia. 35 K za 100g to lekka przesada. 
 
Na deser polecamy mango w plastrach, papaję krojoną w kostkę, do tego pyszna kawa i ptasie mleczko WEDEL.

 Święci balują w niebie, rodzice marzną w Polsce, a my delektujemy się afrykańskimi pysznościami w 40 stopniowym upale. 

***W drodze do świętości, 4 godziny szyję na maszynie chitengii dla dziewczyn, wspominając Mamę Ks Bosko- Małgorzatę.

7 km niosę na plecach 5kg mąkę na chleb dziewczynom. W sercu mam spakowany bagaż wspomnień świętej pamięci Chrzestnego. Wujka, który był dla mnie wzorem w pomaganiu. Niosę wspomnienia małej Sylwii, która mówiła: „chce być kiedyś taka dobra jak wujek”.

Za wzorem  św Jana Bosko wychodzimy za bramy placówki, zażyć kurzowej kąpieli z dziećmi.
Wspólnie robimy obiad. Nadrabiamy zaległości w odpowiadaniu na wiadomości. Przy okazji raduję się tętniącym życiem i obecnością naszych misyjnych sióstr z buszu. 

Niby nic. Jednak misja. Ale misja to zwykłe obowiązki pełnione z sercem i z miłością. To zwykła posługa bliźnim.

„Miłowanie całym sercem, miłowanie wszystkich, a szczególnie miłowanie ubogich, to dwudziestoczterogodzinna modlitwa.”

Krok za krokiem w drodze do świętości.