Siostra Musonda puka do drzwi. Jak zwykle obłędnie uśmiechnięta
mówi, że zapomniała po co przyszła.
Po chwili przypomniała sobie: Devis i Muke mają dziewczynę w
officie ze „strasznymi” ranami. Pytają, czy masz apteczkę.
Zostawiłam 3 w Office, ale może czegoś brakuję. Biorę pod
rękę większe opatrunki i dużą Butelkę octeniseptu.
Spotykam chłopaków. Na spokojnie tłumaczę im co i jak użyć,
co z czym połączyć. Na koniec słownej instrukcji, wybierają fizyczną pomoc.
W hallu, w kącie na materacu widać tylko prześcieradła.
Wkoło 10 osób. Podchodzę bliżej. Witam się. Opóźniam moment podniesienia
prześcieradła. 16 letnia dziewczyna zwija się z bólu. Zamiast zakrwawionej
nogi, widzę spuchnięte kolano, jakby w środku była piłka tenisowa. Znieczulam Agatę lodem w
sprayu, próbuję uzyskać informacje o wydarzeniu.
Brat Francois był z nią w szpitalu, niefortunnie kazali poczekać
do jutra. Może ból cudownie zniknie jak poranna mgła. Z bólu jestem w stanie tylko jajko znieść! Robię swoje.
Tabletka przeciwbólowa o większej mocy. Zimny kompres i
bandaż z usztywnieniem. Próbuję się zbliżyć. Uważam na kolejny bólowy atak
mojej pacjentki.
Mija pół dnia. Widać efekt. Ból zmniejszony, opuchlizna
maleje.
W drodze do domu spotykam grupę chłopaków. Od 7 do 14 lat.
Krzyczą coś w bemba i nerwowo pokazują. Nic nie rozumiem. Zajęło mi to 10 min.
Po czym dowiedziałam się, że najcichszy z nich stłukł sobie palca wskazującego
grając w kosza. Chcę zobaczyć poszkodowanego, który odmawia pomocy.
Przyjaciele z boiska krzyczą „ulefwaya, ulefwaya”. ( czyt. chcę)
Za pozwoleniem, założyłam usztywnienie. Koledzy poprosili o
coś na uśmierzenie bólu. W podzięce stali pod oknem wykrzykując podziękowania.
Jeszcze tylko ostatni obchód o 22. Płaczący żołądek.
Skręcone kolano. Ból głowy. Ból brzucha. Rany po przegranym meczu. I malaria, której nikt nie chce zabrać do szpitala.
Zostaje pod telefonem. Dzwonić w razie „w”. Doktor z przypadku, położna z powołania.